czwartek, 2 sierpnia 2012

Rozdział X- " Jakie znowu 'Tak' do cholery?"

- Halo ziemia do Zayn'a, miałeś dziś z nią jakikolwiek kontakt?- zapytał Lou wytrącając mnie tym samym z rozmyślań. Spojrzałem na niego pytająco. Nie miałem zielonego pojęcia o czym on do mnie mówił. Prawdę mówiąc nie wiedziałem co dzieje się wokół mnie, gdyż wciąż myślami powracałem do momentu, spotkania z Carmen- Zayn!!- krzyknął Louis wymachując przy tym rękoma.- Słuchasz mnie?
- Przepraszam. Co mówiłeś? - zapytałem z niewinną miną. Wiem, że zachowywałem się dość wkurzająco, ale nie potrafiłem wyrzucić jej z mojej głowy. Nie potrafiłem się na niczym skupić.
- Eh... Co z tobą? Od piętnastu minut próbuję wyciągnąć od ciebie, czy widziałeś się, lub kontaktowałeś się z Carmen, a ty zamiast po ludzku mi odpowiedzieć to z maślanymi oczkami i uśmiechem na ustach gapisz się w ścianę!- powiedział oburzony, a chwilę potem rzucił we mnie poduszką.
- Tak- odparłem biorąc do ręki pilota, po czym włączyłem telewizor.
- Jakie znowu 'Tak' do cholery?- krzyknął Lou zasłaniając mi przy tym ekran. Jęknąłem poirytowany jego zachowaniem.
- Tak, czyli tak widziałem się dzisiaj z Carmen- odparłem, a na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. Nie wiedziałem co się ze mną działo, jeszcze nigdy się tak nie czułem. Samo wspomnienie o brązowowłosej powodowało, uśmiech na mojej twarzy i przyjemne dreszcze na całym ciele.
- Liam!! Nie mogę się z nim dogadać! Zachowuje się jakby był naćpany- poskarżył się niczym pięcioletnie dziecko Tomlinson. Po chwili poczułem zimny dreszcz na ciele. Zdezorientowany rozejrzałem się dookoła i ujrzałem Payne'a z miską w dłoni. Momentalnie skojarzyłem fakty. Liam plus miska równa się zimna woda na moim ciele.
- No i oprzytomniał- powiedział wyraźnie z siebie zadowolony Li i wyszedł z salonu. Posłałem wściekłe spojrzenie Louisowi, który aż dusił się ze śmiechu. Gdy napotkał mój wzrok od razu spoważniał.
- No dobra gadaj już coś taki cały w skowronkach? Widziałeś się z Car i dlatego?- zapytał znacząco poruszając przy tym brwiami.
Tym pytaniem zbił mnie z tropu, nie wiedziałem co odpowiedzieć,a  co najgorsze poczułem jak na moje policzki wstępują rumieńce- Już wiem, ha ha ha już wiem. Zakochałeś się w Carmen!- krzyknął podekscytowany a ja zgromiłem go wzorkiem.
- Bredzisz Tomlinson, bredzisz. Idź do lekarza niech ci jakieś psychotropy zapisze...- odparłem tylko i skierowałem się do swojego pokoju.


- Mamo wychodzę!- krzyknęłam w stronę swojej rodzicielki, która z przejęciem krzątała się po kuchni próbując coś ugotować. Raczej jej to nie wychodziło, gdyż z garnka co chwilę coś kipiało, a towarzyszył temu nieprzyjemny zapach palącego się jedzenia. Ona nigdy nie miała umiejętności kulinarnych, była typową bizneswomen. Skupiona na pracy odtrącająca wszystko dookoła by tylko dojść do upragnionego celu. Choć... choć ostatnio zmieniła się. Zmieniła na lepsze tata również. Zaczęli mnie zauważać, starali się odbudować zerwane więzi. W końcu zaczęliśmy przypominać prawdziwą rodzinę, a nie spokrewnione osoby mieszkające pod jednym dachem.
Szkoda tylko, że musiała zginąć moja przyjaciółka by rodzice przypomnieli sobie o moim istnieniu.
- Gdzie?- zapytała moja mama,  po raz setny czytając przepis.
- Idę do lekarza dzwonił do mnie wczoraj z informacją, że już są wyniki badań.  Chciałabym... chciałabym jeszcze pójść na cmentarz do Melisy, a potem spotkać się z jej mamą prosiła mnie o to. I jeżeli starczy mi czasu pójdę do chłopaków. W końcu muszę się z nimi zobaczyć i porozmawiać..- powiedziałam pakując telefon do torebki.
- Wow. Jaki dziś masz napięty grafik.. Ale mam nadzieję, że będziesz na kolacji z szefem naszego ojca. Prawdopodobnie będzie też jego żona i syn, słyszałam, że ten chłopak to niezłe ciacho...
- MAMO!- krzyknęłam rozbawiona- Tak będę na kolacji, ale zamów katering. Nie obraź się, ale nie umiesz gotować.
- Ach... Masz rację, to dla mnie czarna magia- powiedziała z uśmiechem.


Pogoda w Londynie miała to do siebie, że raz świeciło słońce a za chwilę padał ulewny deszcz tak też było i tym razem. Szłam londyńską ulicą, opatulając się cieplej płaszczem, by schronić ciało przed porywistym wiatrem. Był dopiero sierpień, a temperatura sięgała zaledwie 19 stopni. Do tego siąpił deszcz . W taką pogodę najchętniej nie wychodziłabym z domu, no ale jak mus to mus.
- Dzień dobry- powiedziałam zachrypniętym głosem wchodząc do gabinetu lekarskiego.
- O Carmen już jesteś, siadaj proszę- staruszek wskazał na fotel naprzeciw niego- Mam hmm cóż wyśmienite wieści- odparł z uśmiechem- Jestem w wielkim, wielkim szoku. To CUD!- krzyknął patrząc na białą kartkę z wynikami. Spojrzałam na niego pytająco.
- Mógłbyś... to znaczy mógłby pan trochę jaśniej?- ponagliłam go.
- Ach tak, wyniki wykazują iż choroba ustąpiła. Rozumiesz zniknęła...
Na te słowa wybuchnęłam szczerym śmiechem. To co powiedział brzmiało jak jakiś dobry żart.
- Carmen. Ja nie żartuję. Sprawdzałem po kilka razy, sam uwierzyć w to nie mogłem, ale jesteś zdrowa. Nie zadziwia cię fakt, że od kilku tygodni nie przyjmujesz żadnych leków, a czujesz się dobrze?- zapytał, a ja dopiero teraz uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu nie miałam żadnych zawrotów głowy ani innych objawów mojej choroby- Widzisz! To jest cud! Ale... ale, nie możemy o tym wszystkim ot tak zapomnieć co miesiąc musisz przychodzić na badania, na razie przepisuję ci leki na zwiększenie odporności- dodał pisząc coś na kartce swoim koślawym pismem- Masz, a teraz idź się i raduj, gdyż dostałaś hmm... szansę od Boga- powiedział z uśmiechem.
Zszokowana opuściłam jego gabinet, wciąż nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Czułam się jak w jakimś śnie, bałam się, że zbudzę się z niego i to wszystko okaże się nieprawdą.
Po 'odwiedzeniu' apteki, i kwiaciarni (musiałam kupić coś na grób) udałam się na cmentarz. Nigdy nie lubiłam tam chodzić, z resztą kto lubi? A po za tym bałam się... cholernie bałam się cmentarzy, za dużo się horrorów naoglądałam to chyba przez to.
Podeszłam do grobu z czarnego marmuru i położyłam na nim czerwoną różę- ulubiony kwiat Melisy. Po czym usiadłam na ławeczce obok. Mimowolnie z moich oczu popłynęły łzy.
- Tęsknię, wszyscy tęsknimy byłaś i jesteś dla nas bardzo ważna. Zawsze potrafiłaś mnie rozśmieszyć, nawet wtedy gdy byłam wymęczona chemioterapiami i siedziałam sama w domu. Przychodziłaś wtedy i siłą mnie z niego wyciągałaś. Zazwyczaj wtedy chodziłyśmy do wesołego miasteczka i bawiłyśmy się jak pięciolatki. Pamiętam jak raz chciałaś iść na taką małą ciuchcię, a facet cię wygonił mówiąc, że jesteś za stara. Ty wtedy dałaś mu z liścia, krzycząc ' jak śmiesz wypominać kobiecie wiek?'. Ochrona wywaliła nas z wesołego miasteczka..- zaśmiałam się przez łzy.
Po 'spędzeniu' czasu z Melis udałam się do jej matki. Trzymała się dobrze, nawet lepiej niż ja.. a to ona straciła córkę. Porozmawiałam z nią, popłakałam i powiem szczerze zrobiło mi się lepiej. Gdy miałam już wychodzić wręczyła mi złoty medalion w kształcie serca. Znałam ten naszyjnik, często nosiła go Melisa. Mówiła, że to jej talizman szczęścia...
A teraz był mój. Pani Brown dała mi go twierdząc, że jej córka chciałaby  bym go miała, nie protestowałam, chciałam go mieć. Chciałam mieć przy sobie cząstkę mojej przyjaciółki, która niewątpliwie mieściła się w tym naszyjniku.


Idąc przez park w kierunku domu stwierdziłam, że jest jeszcze dosyć wcześnie, a miałam udać się jeszcze do chłopaków. Z racji tego, że mieszkali tylko dwie przecznice dalej, poszłam do nich. Musiałam się z nimi w końcu zobaczyć. Nie miałam z nimi kontaktu od kilku tygodni. No... pomijając Zayn'a. Właśnie... Zayn'a. Na samo wspomnienie tego co o mało się nie wydarzyło poczułam jak się rumienię. Nie wiem czemu. Przecież to nic wielkiego. Każdy ma taki moment, że przez przypadek o mało nie pocałował kogoś z kim się tylko przyjaźni. Prawda?
Nim się obejrzałam, a już byłam pod domem chłopaków. Zapukałam lekko do drzwi, które otworzył mi Niall.
- AAAAAAA CHŁOPAKI CARMEN PRZYSZŁA- zaczął wrzeszczeć, po czym rzucił się na mnie przytulając mocno- Tęskniłem wiesz?! Jak mogłaś nas zostawić... a z resztą nieważne. Jesteś i to się liczy- powiedział ciągle trzymając mnie w ramionach.
- Ekhem Niall to też nasza przyjaciółka- powiedzieli równo Liam z Harrym. Chwilę później byłam obściskiwana i przez nich.
- Cześć- powiedziałam w końcu- Wiem jestem okropna, że tak długo się nie odzywałam, ale musiałam sobie wszystko poukładać- zaczęłam, lecz nie dane było mi skończyć, gdyż oberwałam poduszką od.. Właśnie od kogo?
- Koniec wyżalań i wracania do przeszłości! Żyjemy chwilą!- krzyknął Louis z ogromnym uśmiechem- Tak przy okazji świetną minę miałaś gdy cię trafiłem poduchą.
- Tomlinson!- zaśmiałam się, strasznie brakowało mi tych wariatów. Byli niezastąpieni.
Poszłam za nimi do salonu, po czym usiadłam na kanapie obok Loczka i Głodomora.
- Gdzie Zayn?- zapytałam, jakoś nie mogłam się powstrzymać.
- On śpi, a no właśnie poczekaj momencik- powiedział Liam z szaleńczym błyskiem-
w oku i pobiegł do kuchni, wyjął miskę z szafki i napełnił ją wodą. Chwilę potem Li wrócił, z chytrym uśmiechem, sekundę po nim w salonie pojawił się wściekły Mulat. Na dodatek był cały mokry. 
- Liam zatłukę cię rozumiesz!- zaczął  wrzeszczeć. 
- Wiesz nie ładnie, mamy gościa a ty tak krzyczysz byś się wstydził Zayn- skarcił go ze śmiechem Harry.
- Gościa? O Carmen cześć- spojrzał na mnie, a ja poczułam jak się rumienię. Ogarnij się!!- skarciłam się w duchu.
- Hej- odparłam nienaturalnie zachrypniętym głosem i powróciłam do rozmowy z Niall'em o tym, które żelki są najlepsze. Musiałam oderwać swoje myśli od Malika.  
Miło spędziłam czas w towarzystwie chłopaków, jak zwykle śmiałam się jak opętana z ich wariactw. Powiedziałam im o tym, że podobno wydarzył się cud i jestem zdrowa. Cieszyli się no i ja w zasadzie też. 
- Dobra chłopaki ja spadam muszę być na kolacji. Będziemy mieć gości-odparłam wstając z kanapy i kierując się do wyjścia. 
- Odprowadzę cię!- powiedział Zayn idąc za mną, na co wszyscy zrobili ' Uuuuu' a ja poczułam się zażenowana całą sytuacją. 
Gdy byliśmy na zewnątrz żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Jakoś nie wiedziałam jak zacząć jakąkolwiek rozmowę z Zayn'em. 
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać....


[♠] Authoress
Powróciłam!! Miesiąc nie dodawałam nic na tego bloga, ale nie miałam weny. Po za tym od 16 lipca byłam po za domem, bo w słonecznej Italy. Miałam dostęp do internetu, ale rzadko na nim przesiadywałam. Komentowałam tylko niektóre blogi za co przepraszam, ale nie chciało mi się cały czas ślęczeć przy komputerze skoro byłam na wakacjach. Ale wróciłam i od jutra biorę się za nadrabianie waszych notek. Rozdział X wyszedł trochę dłuższy niż zwykle i jest nudny, ale nie miałam pomysłów. Wybaczcie, ale strasznie się rozleniwiłam. 
Zapraszam do czytania, zastanawiam się czy w ogóle ktoś będzie czytał tego bloga pon tak długiej nieobecności. Eh się okaże ;)))  
PS. za błędy przepraszam nie chciało mi się sprawdzać.