środa, 26 września 2012

Goodbye

Koniec, koniec, koniec, koniec, koniec, koniec, koniec.
Przepraszam, ale nic już (chyba) nie dodam na tego bloga. Powód jest prosty, nie mam pomysłu na kontynuację historii Carmen, Zayn'a i innych. 
Wiele razy próbowałam zabrać się za nowy rozdział, ale co nie napisałam było to okropnie nudne. 
Po za tym dopiero teraz zobaczyłam ile błędów popełniłam. Źle poprowadziłam tą historię. 
Po pierwsze nie opisałam dobrze choroby Carmen. Po drugie ta cała śmierć Melisy wyszła sztucznie. Po trzecie opisy uczuć nazbyt przesłodzone. Jednymi słowy historia oklepana i przewidywalna. Pisanie jej nie jest już dla mnie przyjemnością jaką była na samym początku...
Dlatego chce to zakończyć, więc Goodbye Carmen&Zayn.
Co jednak nie oznacza, że nie będę czytać waszych blogów, całkowicie się z bloggera nie usuwam. Moje bazgroły możecie czytać jeszcze na http://thisismyparadisebitch.blogspot.com/.

Dziękuję: Viper;* , kasl, Inflamarze, i VanityReckless i innym  za czytanie i komentowanie moich nędznych wypocin. Dziękuję za 4805 wejść i 25 obserwatorów. Zakładając tego bloga nie spodziewałam się, że ktokolwiek będzie go czytać, a tu proszę miła niespodzianka :O
Jeszcze raz za wszystko wam, bardzo, bardzo dziękuję. xoxox




czwartek, 2 sierpnia 2012

Rozdział X- " Jakie znowu 'Tak' do cholery?"

- Halo ziemia do Zayn'a, miałeś dziś z nią jakikolwiek kontakt?- zapytał Lou wytrącając mnie tym samym z rozmyślań. Spojrzałem na niego pytająco. Nie miałem zielonego pojęcia o czym on do mnie mówił. Prawdę mówiąc nie wiedziałem co dzieje się wokół mnie, gdyż wciąż myślami powracałem do momentu, spotkania z Carmen- Zayn!!- krzyknął Louis wymachując przy tym rękoma.- Słuchasz mnie?
- Przepraszam. Co mówiłeś? - zapytałem z niewinną miną. Wiem, że zachowywałem się dość wkurzająco, ale nie potrafiłem wyrzucić jej z mojej głowy. Nie potrafiłem się na niczym skupić.
- Eh... Co z tobą? Od piętnastu minut próbuję wyciągnąć od ciebie, czy widziałeś się, lub kontaktowałeś się z Carmen, a ty zamiast po ludzku mi odpowiedzieć to z maślanymi oczkami i uśmiechem na ustach gapisz się w ścianę!- powiedział oburzony, a chwilę potem rzucił we mnie poduszką.
- Tak- odparłem biorąc do ręki pilota, po czym włączyłem telewizor.
- Jakie znowu 'Tak' do cholery?- krzyknął Lou zasłaniając mi przy tym ekran. Jęknąłem poirytowany jego zachowaniem.
- Tak, czyli tak widziałem się dzisiaj z Carmen- odparłem, a na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech. Nie wiedziałem co się ze mną działo, jeszcze nigdy się tak nie czułem. Samo wspomnienie o brązowowłosej powodowało, uśmiech na mojej twarzy i przyjemne dreszcze na całym ciele.
- Liam!! Nie mogę się z nim dogadać! Zachowuje się jakby był naćpany- poskarżył się niczym pięcioletnie dziecko Tomlinson. Po chwili poczułem zimny dreszcz na ciele. Zdezorientowany rozejrzałem się dookoła i ujrzałem Payne'a z miską w dłoni. Momentalnie skojarzyłem fakty. Liam plus miska równa się zimna woda na moim ciele.
- No i oprzytomniał- powiedział wyraźnie z siebie zadowolony Li i wyszedł z salonu. Posłałem wściekłe spojrzenie Louisowi, który aż dusił się ze śmiechu. Gdy napotkał mój wzrok od razu spoważniał.
- No dobra gadaj już coś taki cały w skowronkach? Widziałeś się z Car i dlatego?- zapytał znacząco poruszając przy tym brwiami.
Tym pytaniem zbił mnie z tropu, nie wiedziałem co odpowiedzieć,a  co najgorsze poczułem jak na moje policzki wstępują rumieńce- Już wiem, ha ha ha już wiem. Zakochałeś się w Carmen!- krzyknął podekscytowany a ja zgromiłem go wzorkiem.
- Bredzisz Tomlinson, bredzisz. Idź do lekarza niech ci jakieś psychotropy zapisze...- odparłem tylko i skierowałem się do swojego pokoju.


- Mamo wychodzę!- krzyknęłam w stronę swojej rodzicielki, która z przejęciem krzątała się po kuchni próbując coś ugotować. Raczej jej to nie wychodziło, gdyż z garnka co chwilę coś kipiało, a towarzyszył temu nieprzyjemny zapach palącego się jedzenia. Ona nigdy nie miała umiejętności kulinarnych, była typową bizneswomen. Skupiona na pracy odtrącająca wszystko dookoła by tylko dojść do upragnionego celu. Choć... choć ostatnio zmieniła się. Zmieniła na lepsze tata również. Zaczęli mnie zauważać, starali się odbudować zerwane więzi. W końcu zaczęliśmy przypominać prawdziwą rodzinę, a nie spokrewnione osoby mieszkające pod jednym dachem.
Szkoda tylko, że musiała zginąć moja przyjaciółka by rodzice przypomnieli sobie o moim istnieniu.
- Gdzie?- zapytała moja mama,  po raz setny czytając przepis.
- Idę do lekarza dzwonił do mnie wczoraj z informacją, że już są wyniki badań.  Chciałabym... chciałabym jeszcze pójść na cmentarz do Melisy, a potem spotkać się z jej mamą prosiła mnie o to. I jeżeli starczy mi czasu pójdę do chłopaków. W końcu muszę się z nimi zobaczyć i porozmawiać..- powiedziałam pakując telefon do torebki.
- Wow. Jaki dziś masz napięty grafik.. Ale mam nadzieję, że będziesz na kolacji z szefem naszego ojca. Prawdopodobnie będzie też jego żona i syn, słyszałam, że ten chłopak to niezłe ciacho...
- MAMO!- krzyknęłam rozbawiona- Tak będę na kolacji, ale zamów katering. Nie obraź się, ale nie umiesz gotować.
- Ach... Masz rację, to dla mnie czarna magia- powiedziała z uśmiechem.


Pogoda w Londynie miała to do siebie, że raz świeciło słońce a za chwilę padał ulewny deszcz tak też było i tym razem. Szłam londyńską ulicą, opatulając się cieplej płaszczem, by schronić ciało przed porywistym wiatrem. Był dopiero sierpień, a temperatura sięgała zaledwie 19 stopni. Do tego siąpił deszcz . W taką pogodę najchętniej nie wychodziłabym z domu, no ale jak mus to mus.
- Dzień dobry- powiedziałam zachrypniętym głosem wchodząc do gabinetu lekarskiego.
- O Carmen już jesteś, siadaj proszę- staruszek wskazał na fotel naprzeciw niego- Mam hmm cóż wyśmienite wieści- odparł z uśmiechem- Jestem w wielkim, wielkim szoku. To CUD!- krzyknął patrząc na białą kartkę z wynikami. Spojrzałam na niego pytająco.
- Mógłbyś... to znaczy mógłby pan trochę jaśniej?- ponagliłam go.
- Ach tak, wyniki wykazują iż choroba ustąpiła. Rozumiesz zniknęła...
Na te słowa wybuchnęłam szczerym śmiechem. To co powiedział brzmiało jak jakiś dobry żart.
- Carmen. Ja nie żartuję. Sprawdzałem po kilka razy, sam uwierzyć w to nie mogłem, ale jesteś zdrowa. Nie zadziwia cię fakt, że od kilku tygodni nie przyjmujesz żadnych leków, a czujesz się dobrze?- zapytał, a ja dopiero teraz uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu nie miałam żadnych zawrotów głowy ani innych objawów mojej choroby- Widzisz! To jest cud! Ale... ale, nie możemy o tym wszystkim ot tak zapomnieć co miesiąc musisz przychodzić na badania, na razie przepisuję ci leki na zwiększenie odporności- dodał pisząc coś na kartce swoim koślawym pismem- Masz, a teraz idź się i raduj, gdyż dostałaś hmm... szansę od Boga- powiedział z uśmiechem.
Zszokowana opuściłam jego gabinet, wciąż nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Czułam się jak w jakimś śnie, bałam się, że zbudzę się z niego i to wszystko okaże się nieprawdą.
Po 'odwiedzeniu' apteki, i kwiaciarni (musiałam kupić coś na grób) udałam się na cmentarz. Nigdy nie lubiłam tam chodzić, z resztą kto lubi? A po za tym bałam się... cholernie bałam się cmentarzy, za dużo się horrorów naoglądałam to chyba przez to.
Podeszłam do grobu z czarnego marmuru i położyłam na nim czerwoną różę- ulubiony kwiat Melisy. Po czym usiadłam na ławeczce obok. Mimowolnie z moich oczu popłynęły łzy.
- Tęsknię, wszyscy tęsknimy byłaś i jesteś dla nas bardzo ważna. Zawsze potrafiłaś mnie rozśmieszyć, nawet wtedy gdy byłam wymęczona chemioterapiami i siedziałam sama w domu. Przychodziłaś wtedy i siłą mnie z niego wyciągałaś. Zazwyczaj wtedy chodziłyśmy do wesołego miasteczka i bawiłyśmy się jak pięciolatki. Pamiętam jak raz chciałaś iść na taką małą ciuchcię, a facet cię wygonił mówiąc, że jesteś za stara. Ty wtedy dałaś mu z liścia, krzycząc ' jak śmiesz wypominać kobiecie wiek?'. Ochrona wywaliła nas z wesołego miasteczka..- zaśmiałam się przez łzy.
Po 'spędzeniu' czasu z Melis udałam się do jej matki. Trzymała się dobrze, nawet lepiej niż ja.. a to ona straciła córkę. Porozmawiałam z nią, popłakałam i powiem szczerze zrobiło mi się lepiej. Gdy miałam już wychodzić wręczyła mi złoty medalion w kształcie serca. Znałam ten naszyjnik, często nosiła go Melisa. Mówiła, że to jej talizman szczęścia...
A teraz był mój. Pani Brown dała mi go twierdząc, że jej córka chciałaby  bym go miała, nie protestowałam, chciałam go mieć. Chciałam mieć przy sobie cząstkę mojej przyjaciółki, która niewątpliwie mieściła się w tym naszyjniku.


Idąc przez park w kierunku domu stwierdziłam, że jest jeszcze dosyć wcześnie, a miałam udać się jeszcze do chłopaków. Z racji tego, że mieszkali tylko dwie przecznice dalej, poszłam do nich. Musiałam się z nimi w końcu zobaczyć. Nie miałam z nimi kontaktu od kilku tygodni. No... pomijając Zayn'a. Właśnie... Zayn'a. Na samo wspomnienie tego co o mało się nie wydarzyło poczułam jak się rumienię. Nie wiem czemu. Przecież to nic wielkiego. Każdy ma taki moment, że przez przypadek o mało nie pocałował kogoś z kim się tylko przyjaźni. Prawda?
Nim się obejrzałam, a już byłam pod domem chłopaków. Zapukałam lekko do drzwi, które otworzył mi Niall.
- AAAAAAA CHŁOPAKI CARMEN PRZYSZŁA- zaczął wrzeszczeć, po czym rzucił się na mnie przytulając mocno- Tęskniłem wiesz?! Jak mogłaś nas zostawić... a z resztą nieważne. Jesteś i to się liczy- powiedział ciągle trzymając mnie w ramionach.
- Ekhem Niall to też nasza przyjaciółka- powiedzieli równo Liam z Harrym. Chwilę później byłam obściskiwana i przez nich.
- Cześć- powiedziałam w końcu- Wiem jestem okropna, że tak długo się nie odzywałam, ale musiałam sobie wszystko poukładać- zaczęłam, lecz nie dane było mi skończyć, gdyż oberwałam poduszką od.. Właśnie od kogo?
- Koniec wyżalań i wracania do przeszłości! Żyjemy chwilą!- krzyknął Louis z ogromnym uśmiechem- Tak przy okazji świetną minę miałaś gdy cię trafiłem poduchą.
- Tomlinson!- zaśmiałam się, strasznie brakowało mi tych wariatów. Byli niezastąpieni.
Poszłam za nimi do salonu, po czym usiadłam na kanapie obok Loczka i Głodomora.
- Gdzie Zayn?- zapytałam, jakoś nie mogłam się powstrzymać.
- On śpi, a no właśnie poczekaj momencik- powiedział Liam z szaleńczym błyskiem-
w oku i pobiegł do kuchni, wyjął miskę z szafki i napełnił ją wodą. Chwilę potem Li wrócił, z chytrym uśmiechem, sekundę po nim w salonie pojawił się wściekły Mulat. Na dodatek był cały mokry. 
- Liam zatłukę cię rozumiesz!- zaczął  wrzeszczeć. 
- Wiesz nie ładnie, mamy gościa a ty tak krzyczysz byś się wstydził Zayn- skarcił go ze śmiechem Harry.
- Gościa? O Carmen cześć- spojrzał na mnie, a ja poczułam jak się rumienię. Ogarnij się!!- skarciłam się w duchu.
- Hej- odparłam nienaturalnie zachrypniętym głosem i powróciłam do rozmowy z Niall'em o tym, które żelki są najlepsze. Musiałam oderwać swoje myśli od Malika.  
Miło spędziłam czas w towarzystwie chłopaków, jak zwykle śmiałam się jak opętana z ich wariactw. Powiedziałam im o tym, że podobno wydarzył się cud i jestem zdrowa. Cieszyli się no i ja w zasadzie też. 
- Dobra chłopaki ja spadam muszę być na kolacji. Będziemy mieć gości-odparłam wstając z kanapy i kierując się do wyjścia. 
- Odprowadzę cię!- powiedział Zayn idąc za mną, na co wszyscy zrobili ' Uuuuu' a ja poczułam się zażenowana całą sytuacją. 
Gdy byliśmy na zewnątrz żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Jakoś nie wiedziałam jak zacząć jakąkolwiek rozmowę z Zayn'em. 
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać....


[♠] Authoress
Powróciłam!! Miesiąc nie dodawałam nic na tego bloga, ale nie miałam weny. Po za tym od 16 lipca byłam po za domem, bo w słonecznej Italy. Miałam dostęp do internetu, ale rzadko na nim przesiadywałam. Komentowałam tylko niektóre blogi za co przepraszam, ale nie chciało mi się cały czas ślęczeć przy komputerze skoro byłam na wakacjach. Ale wróciłam i od jutra biorę się za nadrabianie waszych notek. Rozdział X wyszedł trochę dłuższy niż zwykle i jest nudny, ale nie miałam pomysłów. Wybaczcie, ale strasznie się rozleniwiłam. 
Zapraszam do czytania, zastanawiam się czy w ogóle ktoś będzie czytał tego bloga pon tak długiej nieobecności. Eh się okaże ;)))  
PS. za błędy przepraszam nie chciało mi się sprawdzać.

niedziela, 1 lipca 2012

Rozdział IX- "Nie zostawiaj mnie nigdy więcej".


Louis dobijał się do mojego mieszkania dobre piętnaście minut, zapewne robiłby to dłużej, ale mój gburowaty sąsiad Pan Cleveland, przepłoszył go strasząc policją. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mu i reszcie zespołu tak bardzo na mnie zależało. Byłam dla nich tylko jednym, wielkim problemem, z którym większość ludzi chciałaby zerwać kontakt. Ale oni pomimo, że ich jawnie ignorowałam walczyli, ciągle walczyli. O mnie. O głupią kretynkę, która nie umiała docenić ich starań, chowając się w domu, odizolowując się przy tym od reszty świata. 
- Już jestem- powiedziała moja matka, wyrywając mnie z rozmyślań.
- Tak szybko?-zdziwił mnie fakt, że wróciła do domu tak wcześnie. Zazwyczaj wracała późną porą z kancelarii, tak samo jak ojciec. 
- Nie chciałam cię zostawiać na dłuższy czas samej-odpowiedziała zdejmując swoje czarne szpilki od Christian'a Louboutin'a, które tak bardzo uwielbiała i nosiła prawie do każdej kreacji- Musimy porozmawiać- dodała siadając obok mnie.
- Chyba nie mamy o czym- odparłam nie patrząc na nią. Wiedziałam, że będzie prawić mi kazania, nie miałam ochoty tego wysłuchiwać. Ona nie wiedziała jak ja się czuję. Nic o mnie nie wiedziała, choć była moją matką, była też obcą osobą, która wybrała pracę zamiast swojej córki. Niby  ostatnio poświęcała mi więcej swojej uwagi, jednak to nie wystarczało by mogła od nowa odbudować, nasze zrujnowane relacje. 
-Carmen, ja wiem jest ci ciężko, ale nie możesz przesiadywać non stop w domu. Do tej pory ci na to pozwalałam, bo wiedziałam, że musisz odpocząć. Przemyśleć wszystko, przyzwyczaić się powoli do myśli o śmierci Melis. Ale.. ale to już jest trzeci tydzień, a ty nawet nie rozmawiasz z przyjaciółmi. Im też jest ciężko, ty straciłaś przyjaciółkę oni również. Teraz tracą też drugą... Tracą ciebie. Co dzień przychodzą tu z nadzieją, że w końcu pozwolisz im do siebie dotrzeć. Kochają cię, proszę  nie odtrącaj ich-powiedziała zakładając mi niesforny kosmyk włosów za ucho. Westchnęłam cicho, myśląc nad jej słowami. Wiedziałam, że miała rację, ale świadomość, że muszę 'powrócić' do szarej rzeczywistości, bez mej ukochanej przyjaciółki, była przytłaczająca i bolesna. 
- Dlaczego to robisz?-zapytałam się, patrząc jej prosto w oczy- Dlaczego dopiero teraz się mną zajęłaś?-powtórzyłam pytanie, gdy zobaczyłam jej zdezorientowanie.
- Byłam zaślepiona pracą i nowymi możliwościami. Myślałam, że to co robię, jest dobre dla naszej rodziny, że gdy poświęcę się pracy, będzie nam wszystkim lepiej. Dopiero, gdy zobaczyłam jak cierpią rodzice Melisy po jej stracie... uświadomiłam sobie, że nie wyobrażam sobie, życia, gdyby ciebie wśród nas zabrakło. Przepraszam, że nie było mnie, gdy tak bardzo mnie potrzebowałaś-powiedziała ze łzami w oczach. Uśmiechnęłam się lekko, po czym przytuliłam się do niej. Tak bardzo brakowało mi matczynej miłości, ciepła.
- Nie zostawiaj mnie nigdy więcej-wyszeptałam.
***
Nad Londynem zaszło już sierpniowe słońce, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy,  których blask odbijał się w ciemnej rzece- Tamizie. Ulice opustoszały i jedyną rzeczą, która mogła zakłócić spokój był lekki podmuch wiatru i szum, gdzieniegdzie przejeżdżających samochodów. Szmer wiatru nadawał magicznego uroku śpiącej metropolii. 
Siedziałam jak zaczarowana nad brzegiem rzeki wpatrując się w ciemną taflę wody, rozmyślałam nad wszystkim, a zarazem o niczym. To miejsce było dla mnie jak lek na ból, mogłam choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości, patrząc na piękne widoki. 
- Ładnie tu- usłyszałam za sobą znajomy męski głos. Nie musiałam odwracać się by dowiedzieć się, kto do mnie mówi. Dobrze znałam ten ciepły ton głosu, który pocieszał mnie i motywował do dalszej walki z chorobą. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem nie odrywając wzroku od Tamizy. 
- Cudownie-szepnęłam cicho, kątem oka spoglądając na Zayn'a, który przysiadł się do mnie. Zastanawiało mnie, jak to się działo, że pojawiał się zawsze, gdy potrzebowałam wsparcia. Był jak anioł stróż, pilnujący mnie non stop, bym nie zrobiła czegoś głupiego, bym nie zadręczała się w samotności. Nigdy nie przypuściłabym, że zaprzyjaźnię się z Malikiem, między innymi dlatego, że początek naszej znajomości nie był zbyt obiecujący. Ciągłe kłótnie, uszczypliwe komentarze. A tu proszę, Zayn stał się jedną z tych osób, dla których próbowałam prowadzić normalne życie. 
- Dlaczego się do nas nie odzywałaś? - zapytał Westchnęłam lekko, wiedziałam, że prędzej czy później taka rozmowa będzie miała miejsce. 
- Nie wiem Zayn, nie wiem. Może dlatego, że potrzebowałam samotności. Nie mam pojęcia, dlaczego odcięłam się od was zaraz po pogrzebie Melisy. Myślałam chyba wtedy, że nie jestem wam już do niczego potrzebna- powiedziałam cicho. Ten jak to miał w zwyczaju przytulił mnie mocno do siebie. Tęskniłam za nim jak i za resztą zespołu, byli mi bardzo bliscy. 
- Nigdy, przenigdy tak nie myśl. Zrozumiano?
- Tak jest- zasalutowałam z uśmiechem. Spojrzałam w jego ciemne oczy i utonęłam w ich 'głębi'. Twarz Zayn'a przybliżyła się powoli do mojej.  Czułam jego oddech zapach miętowych papierosów, które tak często palił, mocny zapach męskich perfum. Czułam że jest coraz bliżej, nasze usta dzieliły milimetry i jeżeli go nie powstrzymam to dojdzie do pocałunku. 
- Ja chyba muszę już iść- wypaliłam z wypiekami na twarzy, w duchu ciesząc się, że jest ciemno i chłopak ich nie zobaczy. Poczułam się jak jakaś kretynka. Bałam się zwykłego pocałunku. Wiele dziewczyn chciałoby być na moim miejscu i ' przelizać się z Malikiem', ale nie ja. Nie wiedziałam czy czuję coś więcej do Mulata, nie chciałam niszczyć naszej przyjaźni. Była ona dla mnie za bardzo cenna. 
- Odprowadzę cię- powiedział lekko zmieszany,  śmiało mogłam stwierdzić, że jest tak samo zażenowany zaistniałą sytuacją jak ja. Ale starał się tak bardzo tego nie okazywać. Chwilę potem oboje szliśmy w ciszy kierując się do mojego domu. 
- Dzięki- powiedziałam stojąc przed drzwiami wejściowymi- Dzięki za wszystko- dodałam po czym delikatnie musnęłam ustami, ciepły policzek chłopaka. 
- Nie ma za co- odparł cicho nie odrywając ode mnie wzroku- Dobranoc Car- szepnął, gdy otwierałam drzwi. 
- Dobranoc Zayn- powtórzyłam speszona i weszłam do środka.  Moje serce waliło jak oszalałe, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Przed oczami ciągle miałam jego twarz, uśmiech. 
Carmen tylko się nie zakochuj! To przyjaciel!-karciłam się w duchu. 






Wakacje! W końcu me upragnione wakacje. Doprawdy na zakończeniu roku płakałam, gdyż moja kochana trzecia klasa odchodziła a z nią kilka zajebistych osób, ale cieszę się, że  w końcu mogę się bezkarnie opierdzielać nie myśląc o lekcjach i pracach domowych. 
Co do rozdziału to nie wyszedł mi tak jak chciałam, ale z resztą zawsze mi coś nie pasuje ;p
Chyba nigdy nie będę zadowolona ze swojej pseudo twórczości. 
Zmieniłam wygląd bloga, zrobił się cukierkowy przez ten nadmiar różu, ale jakoś mnie tak natchnęło xD 
Czytasz, skomentuj dla ciebie to chwila, a dla mnie motywacja do dalszego pisania ♥

niedziela, 24 czerwca 2012

Rozdział VIII- "Nie. Ty musisz być tu z nami."

Z perspektywy Zayn'a.
Chodziłem w tą i z powrotem po salonie, analizując w głowie słowa dziewczyny. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć, jeszcze kilka godzin temu wszystko było w porządku. A tu wystarczyła jedna głupia chwila i życie niektórych ulegało zniszczeniu. Spojrzałem na Carmen, która leżała zwinięta w 'kłębek' na kanapie cicho pochlipując. Poszedłem do kuchni, wziąłem jakieś tabletki na uspokojenie i wodę po czym podszedłem do Smith.
- Weź to- powiedziałem z udawanym spokojem.
- Nie, głupie tabletki nic nie pomogą. Ona odeszła jej już nie ma! Rozumiesz!-krzyknęła zrozpaczona. Bez słowa przytuliłem ją do siebie, nie wiedziałem jak ją pocieszyć. Sam czułem okropny ból wypełniający moją duszę, choć znałem Melisę dopiero od 3 miesięcy, zdążyłem się z nią zaprzyjaźnić. Była takim promyczkiem, który rozweselał nas wszystkich, gdy Smith leżała w szpitalu, emanował od niej optymizm, była naszą nadzieją na lepsze jutro. Zawsze nas pocieszała, wspierała.. . Bolało mnie cholernie, że taka dobra osóbka jak ona, musiała w tak brutalny sposób zejść z tego świata. 
- Ja muszę być razem z nią tam...-powiedziała roztrzęsionym głosem. Na początku nie zrozumiałem o co jej chodzi, dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa.
- Nie. Ty musisz być tu z nami. Nie możesz....- przerwałem, gdyż poczułem jak pojedyncze krople łez spływają mi po policzkach- Nie możesz odejść- dokończyłem, ścierając dłonią słone kropelki wody z twarzy. W pewnej chwili poczułem wibracje telefonu, odebrałem bez wahania  połączenie jak okazało się od Payne'a. 
- Liam?!
- Posłuchaj, Melisa żyje. Jest w ciężkim stanie, bardzo ciężki, ale żyje. Harry zapewne do was dzwonił, on doznał jakiegoś szoku. Ma wstrząśnięcie mózgu i złamaną rękę.Nie wińcie go za to, że dał fałszywy alarm. Nam nic nie jest... Państwo Brown już tu są a i nie przywoź tu Carmen. Nie teraz, nie chcę by i jej coś się stało. Niech siedzi w domu-powiedział szybko i się rozłączył. Poczułem niesamowitą ulgę, Carmen najwidoczniej musiała słyszeć całą rozmowę, bo patrzyła na  mnie oszołomiona.
- Muszę do niej jechać-odparła próbując wyswobodzić się z moich objęć.
- Nie 
- Zayn ja muszę przy niej być!-krzyknęła wyrywając się, lecz nie dała rady, gdyż byłem od niej o wiele silniejszy- Proszę...
- Pojedziemy tam jutro. Teraz jest tam za dużo ludzi. Tylko będziemy przeszkadzać, wszystko będzie w porządku zobaczysz. Melisa to dzielna dziewczyna wyjdzie  z tego- powiedziałem spokojnie siląc się na lekki uśmiech, który miał choć trochę pokazać Car, że wszystko się ułoży- Musisz się położyć i odpocząć, by jutro mieć siłę-wstałem z kanapy ciągnąc ją za rękę na górę. Gdy byliśmy w moim pokoju dałem jej swoją koszulkę- Możesz spać w pokoju Hazzy oni i tak na noc nie wrócą- dodałem. Dziewczyna skinęła lekko głową, na znak że się zgadza i opuściła mój pokój.
Nie mogłem zasnąć ciągle myślałem o zdarzeniach z dnia dzisiejszego, chciałem by to wszystko co się wydarzyło okazało się jednym głupim wymysłem mojej chorej wyobraźni. By osoby na których mi zależało, nie cierpiały. Nie mogłem zrozumieć dlaczego wszystko zaczęło się pierdzielić choć było tak dobrze. Dlaczego ciąży nad nami jakieś starożytne Fatum niszczące to szczęście dookoła nas? 
- Zayn mogę spać z tobą?-usłyszałem słaby głosik. Spojrzałem w stronę drzwi, gdzie stała dziewczyna. Gołym okiem widać było po niej chorobę. Była wychudzona, blada, a jej oczy nie miały blasku jak u każdego zdrowego człowieka. Były 'puste', chłodne, przepełnione bólem. 
- Pewnie- odparłem robiąc jej miejsce. Carmen nieśmiało wsunęła się pod kołdrę, przysunąłem się do niej i objąłem ją ramieniem, sprawiając, że czuła się bezpiecznie...


Z perspektywy Carmen.
Wpadłam do szpitala jak burza zostawiając za sobą Zayn'a, który za mną nie nadążał. Musiałam jak najszybciej znaleźć się przy mojej przyjaciółce.
- Przepraszam gdzie leży Melisa Borwn?- zapytałam recepcjonistkę. 
- Sala numer 23 - odpowiedziała nie racząc mnie nawet spojrzeniem. 
- Dziękuję- rzuciłam na odchodnym i pogoniłam do sali, tam zastałam Liam'a z Danielle. Widać było, że byli strasznie zmęczeni- Idźcie zmienię was-powiedziałam cicho. Drgnęli lekko, musiałam ich wystraszyć, gdy wpadłam tam jak jakaś bomba atomowa, trzaskając drzwiami.
- Carmen? Co ty tu robisz?- zapytał ziewając.
- Głupie pytanie Liam. Jedźcie do domu odpocznijcie. Gdzie reszta?-spojrzałam na nich unosząc jedną brew ku górze w geście zapytania.
- Harry na swojej sali, tam z nim czuwają Lou, Eleanor i Niall. Rodzicom Melis kazaliśmy jechać do domu, gdyż byli nie do życia. Musieli odpocząć-wyjaśniła Dan, wstając- Przyjdziemy za 2 godziny-dodała po czym razem ze swoim chłopakiem opuściła salę zostawiając mnie samą, z Melis, która leżała w śpiączce. Usiadłam obok niej na krzesełku, biorąc ją za chłodną dłoń.
- Musisz żyć. To ja miałam wcześniej umrzeć i robić ci po nocach Paranormal Activity. To ja zaklepałam to pierwsza- powiedziałam ze łzami w oczach wspominając nasze bezsensowne rozmowy o mojej śmierci. Pamiętam wtedy, że zawsze się na mnie darła, że jestem głupia i wgl. Ale ja byłam pewna, że to ja będę pierwsza, nie ona. Że ja prędzej zejdę z tego świata...
W pewnym momencie usłyszałam dźwięk, który tak dobrze znałam z filmów. Spojrzałam na mały monitor, na którym ciągnęła się prosta linia. Wybiegłam przerażona z sali. 
- Doktorze!-krzyknęłam do niskiego mężczyzny, a ten czym prędzej udał się do Melis. 
Po chwili wyszedł, spojrzałam na niego ze strachem.
- Nie- jęknęłam ze łzami w oczach.
- Bardzo mi przykro- powiedział ze smutkiem- Odeszła...




Trzy tygodnie później.
Była ciężka noc, pełna bólu, żalu i łez. Noc podczas której wspomnienia brały górę nad rzeczywistością. Wracały najokrutniejsze wspomnienia wydarzeń z ostatnich tygodni. Moja dusza cierpiała katorgi, umysł nie wytrzymywał. Od ścian mojego pokoju odbijał się szloch. Nie mogłam złapać tchu. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale to na nic. Chwilowo czułam jak się duszę. W końcu pobierałam trochę tlenu, by znów zacząć dławić się gorzkimi łzami.  Zataczałam błędne koło zapoczątkowane wspomnieniami, którymi katowałam się każdej nocy.
- Kochanie-usłyszałam ciepły głos matki. Usiadła obok na moim łóżku, ręką gładząc moje długie brązowe włosy. To niesamowite jak bardzo się zmieniła. Kiedyś była dla mnie wręcz obcą osobą. Wolała prace. A od chwili, gdy zmarła moja przyjaciółka, zamieniła się w kochającą i opiekuńczą matkę. Widocznie dopiero wtedy pojawił się u niej instynkt macierzyński. Dopiero teraz poczułam, że kocham rodziców. Starali się, a to było dla mnie ważne. Potrzebowałam ich wsparcia, miłości...- Ja wiem jest ci ciężko, ale musisz żyć dalej. Ona by tego chciała...

Następnego dnia obudziłam się o godzinie czternastej. Zwlekłam się z łóżka, po czym poszłam na dół, by coś zjeść. Od śmierci Melisy prowadziłam dziwny tryb życia. Spałam i jadłam.  Zaprzestałam leczeniu. Nie wychodziłam z domu, nie kontaktowałam się nawet z chłopakami. Wiem, że często bywali u mnie, ale ja wtedy zamykałam się w pokoju i z niego nie wychodziłam. Chciałam być sama...
Poszłam do kuchni, nasypałam sobie płatków do miski i zalałam zimnym mlekiem. W pewnym momencie usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Postanowiłam je zignorować, nie miałam ochoty na jakikolwiek kontakt ze światem z zewnątrz.
-Carmen otwieraj natychmiast- krzyknął Lou.



[♠] Authoress
Rozdział VIII!  Uśmierciłam Melis, możecie mnie teraz za to znienawidzić, ale nie wiedziałam dokładnie co napisać, a to samo sunęło mi się na myśl. 
Rozdział taki sobie, mogłam sklecić coś lepszego, ale jest jaki jest. Przepraszam za błędy, ale nie chciało mi się sprawdzać czy wszystko ok. 
Dziękuję, za miłe komentarze i 14 obserwatorów ♥ Dla niektórych to niewiele, ale mi wystarcza do tego by dalej pisać. Choć mogłoby być tego więcej ... xD
Szczególne podziękowania dla Viper ;* i Dżinksowej, które pod każdą notką dają mega długie i motywujące mnie komentarze:) Dziewczyny jesteście kochane, to między innymi dzięki wam mam chęć do pisania dalej tego jakże bezsensownego opowiadania :**
Rozdział IX w następnym tygodniu. 
Pozdrawiam Just♥

czwartek, 21 czerwca 2012

I ogłoszenie parafialne

Cześć :)
Jako, że nie mam bladego pojęcia w którą 'stronę' pokierować akcję tego bloga muszę zadać wam jedno ważne pytanie. Czy Melisa ma żyć, czy wręcz przeciwnie ? 
Proszę odpowiadajcie w komentarzach.
Przepraszam, za pomylenie imienia dziewczyny Zayn'a. Jak się domyślacie powinnam napisać Perrie a nie Pierre.
I przepraszam za to, że nie skomentowałam i nie przeczytałam waszych nowych rozdziałów, ale ostatnimi czasy mam okropny zapierdziel w życiu osobistym. Obiecuję, że postaram się to wszystko nadrobić do końca tygodnia :P
Założyłam nowe bloga
If we could only turn back time
Zapraszam do czytania i komentowania. 
Pozdrawiam Just. ♥

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Rozdział VII- " Samemu to żadna przyjemność"

Dwa miesiące później.
Leżałam na szpitalnym łóżku tępo gapiąc się w sufit. Miałam cholerną ochotę odpiąć od siebie wszystkie kroplówki i kabelki, które przykuwały mnie do łóżka i uciec stamtąd  jak najdalej. Zapewne zrobiłabym to dawno, gdyby nie obietnica jaką dałam Melisie i chłopakom z One Direction, których teraz oficjalnie mogę nazwać przyjaciółmi. Przyrzekłam im, że wznowię leczenie i będę robić co w mojej mocy by wyrwać się ze szponów białaczki.
- Twoje smutki idą w niepamięć, bo o to odwiedził cię król Niall-krzyknął wesoło blondyn wchodząc do mojej sali- Jak się czujesz?-zapytał kładąc wielką papierową torbę po brzegi wypełnioną jedzeniem, na małym stoliczku.
- W porządku jutro dostaję wypis do domu-powiedziałam z uśmiechem- Czy ty aby nie przesadziłeś?-zapytałam patrząc jak Horan wyjmuje tony jedzenia.
Ten tylko pokręcił przecząco głową.
- Ciastko czekoladowe czy orzechowe?-zapytał się podkładając mi pod nos oba wypieki. Nie powiem pachniały nieziemsko, a o wyglądzie już nie wspomnę. 
-Hmmm czekoladowe-powiedziałam.
- Ja chyba też- dodał i po chwili oboje zajadaliśmy się słodkościami. 
- Co tam u was, dawno się z wami nie widziałam...
- No wiem, przepraszam, ale te koncerty. Sama rozumiesz... U nas wszystko w porządku, u Lou, Eleanor, Liam'a i Danielle też. A u Melisy i Harry'ego to już wręcz fenomenalnie!-powiedział z uśmiechem- Tylko u Zayn'a i Pierre już mniej...
- Co się stało?- spojrzałam na niego unosząc jedną brew ku górze, w geście zapytania. 
- Rozstali się...
- Co? Ale dlaczego?- było to dla mnie dziwne, przecież dobrze im się układało. Wyglądali na szczęśliwych.
- Pierre była ostatnimi czasy cholernie o ciebie zazdrosna...Ciągle miała wąty do Malika, że za bardzo się tobą przejmuje i wgl.  Po za tym Zayn przyłapał ją na zdradzie.
- O matko...-wyszeptałam. Poczułam się okropnie, bo przeze mnie rozpadł się ich związek.
- Przestań Carmen to ta Edwards ma nierówno pod sufitem. Nie przejmuj się! Po za tym za dwa dni jest Brit Awards! I idziesz z nami!-powiedział Niall widząc moją minę.
- Co?
- A ty tylko ' co, co co i co'. Idziesz z nami bo idziemy parami. Lou - Eleanor, Liam- Danielle, Harry- Melis ty i Zayn- wymienił na jednym wydechu.
- Nie ja nigdzie nie idę-powiedziałam stanowczo- A ty z kim się wybierasz hm??
- No z nikim, bo wiesz jakby Demi oglądała to i zobaczyłaby mnie z jakąś laską już nie miałbym szans...
- No fakt- przytaknęłam rozbawiona.


Dwa dni później w domu chłopaków z One Direction.
- Wyglądacie świetnie-powiedziałam z uśmiechem patrząc na DanielleEleanor i Melisę, które w swych wieczorowych kreacjach wyglądały jak boginie.
- Na pewno nie chcesz iść z nami?-zapytał po raz setny Louis męcząc się z założeniem muszki. 
- Ile razy mam powtarzać- westchnęłam pomagając mu dojść do ładu- Nigdzie nie idę.
- Nie męcz jej już! Dobra ekipo wychodzimy- krzyknęła Dan i po chwili wszyscy wyszli zostawiając mnie samą w domu. Odprowadziłam ich wzrokiem po czym zaległam wygodnie na kanapie włączając TV. Po około godzinie zaczęło się rozdanie nagród Brit Awards.
- A w kategorii ' Najlepszy Brytyjski Singiel' nagrodę otrzymuje uwaga, uwaga zespół One Direction!- usłyszałam w głośnikach kina domowego kobiecy głos i wielkie brawa. 
Uśmiechnęłam się pod nosem widząc piątkę chłopaków wchodzących na scenę. 
- Dziękujemy naszym wiernym fanom, którzy oddali na nas głosy. To dla nas bardzo wiele znaczy, gdyż jest to nasza pierwsza taka nagroda- powiedział Liam biorąc do ręki statuetkę- Carmen widzisz wygraliśmy, możesz skakać po salonie ze szczęścia tylko go nie zdemoluj-powiedział do kamer, a ja wybuchnęłam śmiechem.


Usłyszałam kroki, zdezorientowana wstałam z kanapy na której usnęłam. Rozejrzałam się i  w świetle bijącym od telewizora dostrzegłam sylwetkę Zayn'a. 
- Co ty tu robisz?-zapytałam ziewając.
- E.. mieszkam-powiedział z lekkim rozbawieniem, na co ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Tyle to wiem, chodziło mi co robisz tak wcześnie w domu? Czemu nie poszedłeś na After Party?-spojrzałam na niego z ciekawością.
-Nie mam nastroju do zabawy-mruknął i usiadł obok mnie, biorąc do ręki pilota, po czym przełączył na jakiś film.
- Tęsknisz za nią?- wypaliłam bez zastanowienia.
- Czy ja wiem... po ostatnim co mi zafundowała to chyba nie-powiedział smutno po czym wstał i podszedł do barku wyjmując z niego szampana i dwa kieliszki- Napijesz się?
- Nie, nie mogę. Alkohol nawet w najmniejszym stopniu może mi zaszkodzić-odpowiedziałam blado się uśmiechając. 
- A no fakt- odparł lekko zakłopotany. Po czym odłożył wszystko na miejsce.
- Ale...
- Samemu to żadna przyjemność- przerwał patrząc na mnie takim przenikliwym wzrokiem, że poczułam jak na moje blade policzki wstępują szkarłatne rumieńce. Po chwili usłyszałam dźwięk dzwonka mojego blackberry. Czym prędzej odebrałam połączenie, by móc odwrócić się do Zayn'a plecami, tak by nie widział mych rumieńców.
- Halo...
- Carmen mieliśmy wypadek... Melisa nie żyje- usłyszałam w słuchawce zapłakany głos Harry'ego. Chwilę potem telefon wypadł mi z ręki,  oszołomiona usiadłam na kanapie, a z moich oczu wypłynęły strumienie łez.
- Ej co się dzieje?- zapytał wystraszony Zayn podbiegając do mnie. 
W ogóle nie reagowałam na jego słowa, ciągle przetwarzałam w głowie wypowiedź Harry'ego, który powiedział mi, że moja najlepsza przyjaciółka właśnie zginęła w wypadku... Czułam jak moje serce pęka na miliony kawałków, z wieścią, że osoba, którą kochałam jak siostrę odeszła z tego świata, choć miała tyle marzeń, planów... Przed oczami z których powoli spływały łzy miałam uśmiechniętą twarz Melisy. Wszystkie wspomnienia te smutne i szczęśliwe związane z jej osobą, pojawiały się w mojej głowie jak film, który tylko ja mogłam oglądać. Chciałam by to co się wydarzyło, było głupim snem z którego będę mogła się obudzić...
- Carmen!- krzyknął Zayn łapiąc mnie za ramiona- Mów co się stało!
- Melisa nie żyje...- wyszeptałam  cicho, tak jakbym bała się słów, które miałam wypowiedzieć.




[♠] Authoress
Rozdział siódmy, chyba najnudniejszy ze wszystkich. 
Nie mam weny i chyba nawet ochoty na prowadzenie tego bloga, tak że nie wiem kiedy dodam nowy rozdział. Ogólnie zastanawiam się nad założeniem nowego, ale nie wiem czy to ma sens skoro do tego nie mam pomysłu już po siedmiu rozdziałach. No nic pożyjemy zobaczymy xDD
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze i obserwatorów. Jesteście najlepsze ♥

niedziela, 10 czerwca 2012

Rozdział VI- " Przepraszam"

Z perspektywy Zayn'a
- Dobra nie krzycz na mnie! Pójdę jej poszukać-powiedziałem do wściekłej Melisy i chłopaków, po czym wybiegłem z mieszkania. Czułem się jak jeden wielki dupek. Zamiast ciągle przypominać Carmen o chorobie powinienem ją jakoś wspierać... Ale nie potrafiłem. Za bardzo przypominała mi ona moją nieżyjącą już przyjaciółkę. Amy była dokładnie taka jak ona. Sama chciała zmagać się z chorobą, a gdy usłyszała wyrok od razu się poddała. Nie rozumiałem, dlaczego nie walczyła do końca... Przecież mogłaby żyć. Mogłaby być ze mną... Dlatego zmuszałem Smith do tego, by powiedziała o białaczce chłopakom. Myślałem, że oni nakłonią ją do leczenia. 
Szedłem ciemną londyńską uliczką, zastanawiając się gdzie mogłaby pójść dziewczyna. Udałem się więc do jej domu, musiałem sprawdzić, czy tam jej nie ma. Po za tym nie wydawało mi się, żeby Carmen należała do tych osób, które po jakiejś głupiej sytuacji udają się płakać do parku czy w inne ckliwe miejsce. Ona pomimo tego, że była osobą dosyć nerwową i momentami cholernie słabą, starała się twardo stąpać po ziemi, chciała pokazać wszystkim, że da radę sama... Imponowało mi to, ale też okropnie wkurzało, bo przecież samemu bez wsparcia bliskich, nawet jeśli by się chciało to nie osiągnie się zbyt wiele.

Bez pukania wszedłem do mieszkania dziewczyny udając się do jej pokoju. Siedziała na parapecie zaciągając się szkodliwym, a jakże kojącym dymem nikotynowym. Gdy ją zobaczyłem poczułem dziwne ukłucie w sercu, zrobiło mi się jej okropnie żal, że aż poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Wyglądała tak krucho, bezbronnie..
Zayn ogarnij się- powiedziałem sobie w myślach po czym do niej podszedłem.
- Odejdź-powiedziała cicho nie racząc mnie nawet spojrzeniem. Po barwie jej głosu mogłem śmiało stwierdzić, że płakała... Roniła łzy przeze mnie. Zgasiła papierosa i wrzuciła peta do kosza, uważnie obserwowałem każdą czynność, każdy ruch jaki wykonywała.
- Przepraszam- powiedziałem niepewnie dotykając jej ramienia. Dopiero pod wpływem dotyku popatrzyła na mnie swoimi dużymi, zielonymi jak szmaragdy oczami. Były pełne bólu i zmęczenia, wyglądały jakby krzyczały z rozpaczy.
- Nie przepraszaj, to ja zachowałam się jak idiotka. Uciekając z płaczem z domu Melis, pokazałam jaka jestem infantylna i słaba. A powinnam zapomnieć o chorobie i w końcu żyć- rzekła ochrypniętym głosem patrząc się tępo w ścianę.
- Tak powinnaś-odparłem tylko, usiadłem na parapecie, po czym bez zastanowienia przytuliłem ją do siebie. Carmen była zdziwiona moim gestem, ale nie protestowała, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej wtuliła się w mój tors. Czułem  jakbym trzymał w ramionach cały mój świat, co było dosyć dziwne, bo wcześniej nie żywiłem do dziewczyny żadnego pozytywnego uczucia. Teraz jednak z sekundy na sekundę zmieniało się moje nastawienie względem jej osoby.
- Zayn ja nie chcę umierać- szepnęła, a ja jeszcze mocniej ją do siebie przytuliłem, tak jakbym chciał ochronić ją przed jej własnymi słowami, myślami...
- Nie umrzesz, ale musisz wznowić leczenie, na pewno są jakieś sposoby. Pomożemy ci, tylko się nie poddawaj. I najważniejsze, nie wolno zatruwać ci się papierosami.-powiedziałem stanowczym głosem, na co ona tylko lekko skinęła głową.
Siedzieliśmy w ciszy, nie chciałem męczyć ją rozmowami, dzisiejszy dzień i tak był dla niej zbyt męczący.  Po kilkunastu minutach zobaczyłem, że dziewczyna usnęła. Uśmiechnąłem się pod nosem, wziąłem jej wychudzone, drobne ciało na ręce.  ułożyłem ją wygodnie na łóżku, po czym położyłem się obok, przykrywając nas kocem. Nie chciałem jej zostawiać, ona potrzebowała wsparcia, może nie byłem dla niej zbyt bliską osobą, ale w tej chwili nie było nikogo innego. Objąłem ją ramieniem, po czym sam zamknąłem oczy i udałem się do krainy Morfeusza.


[♠] Authoress.
Takie to nijakie i nazbyt przesłodzone, ale na tylko tyle było mnie stać xD Czy wy też jesteście zawiedzione dlatego, że Polska zremisowała z Grecją? Bo ja tak.;c Ale lepszy remis niż przegrana i wielkie brawa dla Szczęsnego, który poświęcił się dla drużyny. :)
A i chciałam polecić bloga marlyn,xxx, dziewczyna pisze wręcz fenomenalnie. Nie wiem jak wy, ale ja po prostu zakochałam się w tym blogu.
Ps. Przepraszam co niektórych, że nie czytałam i nie skomentowałam ich nowych rozdziałów, ale najzwyczajniej brakowało mi czasu. Postaram się to jakoś nadrobić.
xxx

wtorek, 5 czerwca 2012

Rozdział V- " Przepraszam, że zepsułam wam wieczór, ale miejcie pretensje do swojego kolegi"

- To straszne-powiedział Zayn patrząc na mnie swoimi czekoladowymi oczami. Przez chwilę malowały się w nich smutek i współczucie, jednak później znów przybrały swój chłodny i obojętny ton. Ulżyło mi, że Malik pomimo tego co usłyszał, traktował mnie tak samo. Nienawidziłam fałszywych ludzi, którzy udawali, że mnie lubią tylko ze względu na moją chorobę. Już wolałam by ktoś mnie wyzywał niż fałszywie mi współczuwał. 
- Nie takie straszne, przecież śmierć to tylko przejście do życia wiecznego-powiedziałam- Przynajmniej tak mówi moja religia ile w tym prawdy nie mam pojęcia. Proszę, tylko nikomu nie mów o tym co ci powiedziałam. O mojej chorobie wiedzą rodzice, Melisa, lekarze no i ty. Nikt więcej-dodałam ostatnie słowa wypowiadając dosyć ostrym tonem głosu.
- Chyba żartujesz..-powiedział patrząc na mnie z lekkim zdenerwowaniem- Oni muszą wiedzieć..
- Nie! To jest tylko i wyłącznie moja sprawa. Rozumiesz?
- Jak ty im o tym nie powiesz to ja ich powiadomię! Jesteś im to winna, martwili się o ciebie, ciągle czuwali.. przepraszam czuwaliśmy przy twoim łóżku w szpitalu...-powiedział z wyrzutem
- Nie!-krzyknęłam. W tej chwili pożałowałam, że wygadałam mu się o swoim problemie. A myślałam, że zrozumie... ' Za dużo myślisz'-pomyślałam.
- Zobaczymy-powiedział ostro i wyszedł z mieszkania. 


Chodziłam po domu bez żadnego celu. Od kuchni do salonu i tak w kółko. W kreskówkach takie chodzenie w tą i z powrotem pomagało w myśleniu. Chciałam i ja wypróbować te metodę, lecz była ona mało skuteczna, bo nie przyszedł mi żaden dobry pomysł jak zmusić Malika do milczenia. Zrezygnowana opadłam na łóżko i zaczęłam lekko podśmiewać się ze swojej głupoty.
- Za dużo się kreskówek naoglądałaś Carmen, oj za dużo-powiedziałam do siebie. Chwilę potem usłyszałam dźwięk swojej komórki. Odebrałam połączenie.
- Cześć misiu-usłyszałam głos swojej przyjaciółki w głośnikach. Zawsze zwracałyśmy się do siebie czułymi słówkami. Oczywiście nie byłyśmy lesbijkami, ale zawsze rozbawiały nas miny przechodniów, gdy usłyszeli jak Melis woła do mnie koteńku bądź misiaczku. Anglia niby kraj tolerancyjny a jednak 'homoseksualne nastolatki' wprawiają  w zdziwienie nie jednego Brytyjczyka. 
- Cześć kotek-powiedziałam lekko się śmiejąc, sama sobie dziwiłam się, że jestem w dobrym humorze. Musicie przyznać, ze ten dzień na pewno nie zaliczał się do udanych i najszczęśliwszych, ale pomimo to ciągle się uśmiechałam.
- Wpadnij do mnie... wiem dziś wyszłaś ze szpitala, ale no wiesz tęskno mi za tobą-powiedziała siląc się na słodziutki głosik
- Znowu sama siedzisz w domu?-zapytałam.
- No- jęknęła- Przyjdziesz? Boję się siedzieć sama w domu....
Zaśmiałam się głośno. Nie rozumiałam jak można było bać się w swoim własnym domu, przecież to.. najbezpieczniejsze miejsce, gdzie nikt bez naszej zgody nie może wejść. Przynajmniej ja tak uważałam.
- Pewnie, niedługo będę- powiedziałam i rozłączyłam się.


Półgodziny później byłam już pod drzwiami Melisy, zapukałam lecz nikt mi nie otworzył, a z mieszkania  było słychać radosne śmiechy. Bez zastanowienia nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka.
- No proszę, proszę. Ja tu stoję jak głupia pod drzwiami,a  wy się tu świetnie zabawiacie-powiedziałam z udawanym fochem patrząc na Melisę i całe One Direction.
- Carmen- krzyknęli wszyscy z wyjątkiem Zayn'a i rzucili się na mnie przytulając. 
- Tak to ja-powiedziałam śmiejąc się- Może zamiast duszenia mnie w przedpokoju obejrzymy jakiś film?-zaproponowałam. Na co wszyscy się zgodzili. Chwilę później siedzieliśmy wszyscy na wielkiej kanapie oglądając jakiś horror. Był nudny, lecz dla Melisy, która bała się wszystkiego dookoła był jak to ona ujęła ' zajebiście straszny'.
- Nie za ostro?-zapytałam Harry'ego, który pił z gwinta jakąś whiskey siedząc na parapecie w kuchni. 
- Szkoda szklanek brudzić, skoro i tak to wypiję..-powiedział wyraźnie czymś zdołowany. Wzięłam od niego Jacka Danielsa biorąc duży łyk. Nie lubiłam whiskey była dla mnie okropna, ale od czasu do czasu lubiłam się jej napić.
- Co cię trapi?-zapytałam prosto z mostu jak to miałam w zwyczaju. 
- Eh... Melisa-powiedział tylko, a ja pojęłam aluzję. Zakochał się w mojej przyjaciółce, z resztą nie dziwiłam mu się. Panna Brown była śliczna, zawsze zazdrościłam jej urody. Była taka słodka i dziewczęca. Ja wyglądałam na poważną nawet, gdy się uśmiechałam.. 
- Ach.. podoba ci się-powiedziałam śmiesznie cmokając ustami- To się z nią umów. Nie odmówi ci, zanim jeszcze was poznała ciągle nawijała o waszym zespole i że jeśli miałaby wybierać spośród waszej piątki... Uwaga, uwaga wybrałaby uroczego chłopaka w loczkach-powiedziałam z uśmiechem biorąc kolejny łyk trunku. Z szybkością światła Harry zeskoczył z parapetu przytulając mnie mocno.
- Dzięki ci jesteś wielka- krzyknął i pognał do salonu, gdzie wszyscy się świetnie bawili. 
Uśmiechnęłam się sama do siebie, zadowolona ze swojej zdolności swatania ludzi. Po chwili jednak poczułam ostry ból głowy, nie wiedziałam czy to przez ten alkohol czy przez chorobę. Chciałam by to było przez whiskey, ale dobrze wiedziałam, że chodzi o to drugie. Oparłam się o szafkę zamykając oczy, biorąc przy tym głębokie wdechy. 
- Kiedy zamierzasz im powiedzieć?-usłyszałam dobrze mi znany głos, obróciłam się i zobaczyłam Zayna. Patrzył na mnie z wściekłością, ale też trochę i ze współczuciem. W zasadzie nie wiem dlaczego ciągle się wkurzał. Przecież to mój problem nie jego.
- Nie wiem, może nigdy-odparłam oschle.Ten podszedł do mnie, chwycił za nadgarstki i przygwoździł do szafki, obok której stałam.
- Puść mnie-powiedziałam wyrywając mu się, czułam jak do moich oczu napływają łzy. Wiedziałam, że Mulat nie ustąpi, póki nie obiecam, że powiem chłopakom.
- Masz im powie- zaczął
- Dobra powiem- powiedziałam przerywając mu,a po moich policzkach spłynęły strużki łez, chłopaka to najwidoczniej zdziwiło, bo zwolnił uścisk i dłonią delikatnie wytarł słone kropelki wody wypływające mi z oczu. 
- Teraz..-powiedział stanowczo. Obrzuciłam go chłodnym spojrzeniem i wściekła weszłam do salonu.


- Chcieliście wiedzieć na co jestem chora...- zaczęłam niepewnie patrząc na chłopaków. 
- Chcemy... ale nik- zaczął Niall 
- Tak wiem, nikt wam nie chce powiedzieć- przerwałam mu jak to miałam w zwyczaju- Jestem chora na białaczkę-powiedziałam głośno by dwa razy nie powtarzać- Teraz już wiecie, zadowolony jesteś?-zwróciłam się tym pytaniem do Zayn'a, który stał oszołomiony. Chyba nie spodziewał się tego, że odważę im się to wyznać ot tak bo mi kazał. Poczułam na sobie wzrok chłopaków, byli no cóż zdziwieni i nie wiedzieli co powiedzieć. To był dobry czas bym ulotniła się z tego miejsca, zanim wszyscy zaczną mi współczuć. 
- Przepraszam, że zepsułam wam wieczór, ale miejcie pretensje do swojego kolegi- powiedziałam po czym wyszłam z mieszkania. Wychodząc usłyszałam jeszcze Melisę jak darła się na Zayn'a...






[♠] Authoress
Rozdział V grrr mam ochotę usunąć tego bloga. Nic mi nie wychodzi tak jak ja bym chciała. ;/ 
Po za tym dołuje mnie pogoda za oknem. To czerwiec, a nie kurde wrzesień ;c
Dziękuję za miłe komentarze fajnie wiedzieć, że ktoś to coś czyta ♥

niedziela, 3 czerwca 2012

Rozdział IV- "Ile mi zostało?"

'Dwa tygodnie?! Leżę w szpitalu, nieprzytomna dwa tygodnie..'-przetwarzałam tę informację w głowie. Po dziesięciu minutach na salę wszedł Bill- mój lekarz prowadzący. Był to mężczyzna w podeszłym wieku. Z wyglądu przypominał św. Mikołaja. Miał długą siwą brodę i  miły wyraz twarzy. Przypominał mi mojego dziadka Marca, który niestety zmarł dwa lata temu na zawał serca. Gdy umarł pozostawił mnie tak jakby samą. Niby byli jeszcze mama i tata, ale oni nie zwracali na mnie większej uwagi. Dla nich liczyła się praca, a swoją nieobecność w moim życiu wypełniali drogimi prezentami i kieszonkowym, które wynosiło kilka tysięcy miesięcznie. Jak byłam młodsza taki układ jak najbardziej mi pasował. Zero kontroli rodziców, mnóstwo kasy, pełna samowolka czyli marzenie wielu nastolatek. Dopiero, gdy zachorowałam zrozumiałam, że pieniądze to nie wszystko, że ważniejsza jest miłość i rodzina. Której nie miałam, a tak bardzo chciałam mieć.
- Oj Carmen, Carmen-powiedział staruszek patrząc na aparaturę do której byłam podpięta- Ja już nie wiem co począć, robiliśmy ci badania.. Jest źle, jest bardzo źle-powiedział ze smutkiem w oczach- Obawiam się, że już nic nie da się zrobić..Leki nie działają, przeszczep został odrzucony, chemioterapie również nie przynoszą żadnych efektów, a tylko bardziej cię osłabiają.
Po tych słowach poczułam jakby czas zatrzymał, patrzyłam  tępo w sufit, analizując każde jego słowo. Wiedziałam, że prędzej czy później to usłyszę. Przygotowywałam się psychicznie do tego z dnia na dzień. A jednak bolało. Nie mogłam zrozumieć.. Dlaczego to spotkało mnie? Dlaczego nie mogłam mieć życia jak normalna zdrowa nastolatka z kochającą rodziną? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?!!
- Ile mi zostało?- zapytałam prosto z mostu, nie odrywając wzroku od śnieżnobiałego sufitu.
- Miesiąc, dwa... może rok. Ale wiedz, że jest możliwość, że choroba zatrzyma się na tym stadium rozwoju i będziesz żyć- powiedział to tak jakby sam siebie chciał pocieszyć- Jest mi ciężko o tym mówić, zamiast cię dołować powinienem pocieszać cię wmawiając, że wszystko będzie dobrze.  Jesteś dla mnie jak wnuczka i czuję się okropnie przekazując ci te straszne wieści. Ale wywiązuję się z obietnicy jaką dałem ci, gdy zaczynaliśmy współpracę. Prosiłaś mnie wtedy bym zawsze był z tobą szczery i mówił w jakim jesteś stanie..
- Dziękuję- szepnęłam ze łzami w oczach. Nikt jeszcze nie zrobił dla mnie czegoś takiego- Jako, że jestem pełnoletnia i niedługo umrę, chcę wyjść ze szpitala-oznajmiłam stanowczo.
- Ale..
- Żadnych ale.. nie chcę spędzić ostatnich chwil swojego życia, w szpitalnych czterech ścianach-oznajmiłam


Po półgodziny pielęgniarka przyniosła mi wypis i odłączyła mnie od aparatur i kroplówek, poszłam więc się przebrać i spakować. Gdy stanęłam na nogach dopiero poczułam jaka byłam osłabiona. Kręciło mi się w głowie i nie miałam praktycznie siły by przejść z sali do łazienki, która była zaledwie trzy metry od mojego łóżka.
- Wohoho. Wypisali cię do domu w takim stanie?-zapytał Zayn patrząc na moją małą walizkę- Przecież ty ledwo stoisz na nogach, a już nie powiem jaka ty jesteś blada..
- Daruj sobie-odparłam ostro- Zawieziesz mnie do domu, czym mam dzwonić po Lou bądź Melis?-zapytałam nie racząc go nawet spojrzeniem.
- Zawiozę-odpowiedział biorąc ode mnie walizkę


- Dzięki za pomoc-powiedziałam, gdy Malik postawił moją walizkę w przedpokoju.
- Nie ma za co- uśmiechnął się lekko co bardzo mnie zdziwiło, gdyż to nigdy nie był dla mnie miły- A gdzie twoi rodzice?-zapytał rozglądając się po domu.
- W jakiejś delegacji czy coś, chyba są w Paryżu-odparłam obojętnie, nie lubiłam o nich rozmawiać.
- Ach... -westchnął patrząc na mnie smutno- Lekarz i Melisa nie chcą nam powiedzieć, dlaczego wylądowałaś w szpitalu. Ciągle powtarzali, że o tym możesz poinformować nas tylko ty. Więc na co jesteś chora? I dlaczego lekarze wypuścili cię tak wcześnie,  choć leżałaś nieprzytomna ponad dwa tygodnie?-zapytał
- Czy to ważne?-spojrzałam na niego.
- Dla mnie tak-odparł i bez zaproszenia wszedł do salonu siadając na kanapie.
Usiadłam obok niego, zastanawiając się czy powinnam wyznać mu prawdę. Nie lubił mnie, a ja nie chciałam by zmienił swoje nastawienie do mnie przez moją chorobę.
- Jestem chora na białaczkę, Bill czyli mój lekarz wypisał mnie wcześniej dlatego, że go o to prosiłam. Powiedział, że umrę a ja nie chcę być w ostatnich tygodniach, leżeć na łóżku z dala od Melisy, od świata...-wyrzuciłam z siebie.

[♠] Authoress
Oto rozdział IV mojego bloga. Według mnie kit, ale już nie mam siły go zmieniać, gdyż podchodziłam do pisania go z cztery razy xDD
Dzięki za coraz więcej komentarzy, uwielbiam was♥

czwartek, 31 maja 2012

Rozdział III- " Yeah dziś poznam swego męża"

Yesterday...
All my troubles seemed so far away 
Now it looks as though they're here to stay
Oh, I believe in yesterday...
Usłyszałam dźwięk mojego dzwonka, sięgnęłam ręką do szafki nocnej, wyciągając z niej czarnego blackberry
- Halo?
- Wiem, że cię obudziłem.. ale z racji tego, że dziś jest pierwszy dzień wakacji razem z chłopakami urządzamy imprezkę. Mam nadzieję, że będziesz... poprawka masz być. Będę po ciebie o 21.- powiedział stanowczym głosem Louis i odłożył słuchawkę. Jęknęłam cicho zakrywając twarz kołdrą. Nie chciałam nigdzie wychodzić, nie sama. Nie lubiłam imprez w obcym otoczeniu. No dobra, może nie całkiem obcym. Byłoby tam całe One Direction, które znałam i w 4/5 lubiłam. Tak lubiłam tylko czwórkę, nie  pomyliłam się. Zayn Malik... osoba, której wręcz nienawidziłam. Ciągle rzucał w moim kierunku jakieś uszczypliwe uwagi i okazywał  swoją niechęć do mojej osoby w każdy najmożliwszy sposób. Z początku było mi przykro, lecz potem zaczęłam mu się odpłacać pięknym za nadobne. Nie miałam zamiaru udawać sierotki. Nie tego mnie życie nauczyło. 
- Melisa!- krzyknęłam sama do siebie zrywając się na równe nogi. Tego dnia moja najlepsza przyjaciółka wracała z  wymiany uczniowskiej. Z uśmiechem na twarzy wzięłam telefon i zadzwoniłam do Louisa pytając się czy mogę wziąć ze sobą kumpelę. Na szczęście zgodził się co podwoiło moją radość.

- Nie wierzę, nie wierzę! Ty znasz całe One Direction!-powiedziała po raz czwarty podekscytowana Melisa, przeglądając się w lustrze, podziwiając  przy tym swą niesamowitą kreację . Zazdrościłam jej figury i poczucia stylu. Zawsze wyglądała nieziemsko, nawet rankiem, gdy była nieogarnięta. Nie to co ja. Wieczny oszołom. 
- Tak znam-odparłam znudzona jej zachowaniem. Przesunęłam ją z lustra poprawiając swoje włosy. W porównaniu do Melisy wyglądałam nijako. Mój strój, był zwyczajny, nie tak odważny jak jej, ale cóż trudno  żyje się dalej. Ktoś musi być tym brzydszym, by ludzie ładni się wyróżniali. 
- Yeah dziś poznam swego męża- zaśmiała się Melis. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. 
- Który to twój "mąż"?- zapytałam.
- No jak to kto? Harry oczywiście- powiedziała z uśmiechem. Po chwili usłyszałyśmy trąbienie samochodu.
- Louis przyjechał-powiedziałam i pociągnęłam przyjaciółkę za rękę w stronę wyjścia. Tak jak myślałam Tomlinson i Brown od razu się polubili, z resztą całe One Direction polubiło Melisę nawet Zayn.  W sumie nie dziwiłam im się, moja przyjaciółka była cholernie pozytywną osobą, potrafiła zarazić każdego swoim optymizmem. Zawsze chodziła wesoła i uśmiechnięta, nawet gdy było źle. Ja tak niestety nie potrafiłam...

Wyszłam na taras  by zaczerpnąć świeżego powietrza, źle się czułam ciągle kręciło mi się w głowie, a nic nie wypiłam. Stanęłam przy barierce oddychając głęboko. 
- Jeżeli myślisz, że w ten sposób wytrzeźwiejesz to jesteś w błędzie-usłyszałam złośliwy głos Zayn'a.
- Odpierd...- zaczęłam, lecz po chwili osunęłam się na posadzkę tracąc przytomność. 

Otworzyłam oczy i zobaczyłam jasność. 'Czy ja umarłam?'-pytałam samą siebie, lecz odrzuciłam ten pomysł, gdyż po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do światła i zobaczyłam, szpitalną salę. ' Nie, jednak żyję'-odpowiedziałam sama sobie.  
Chciałam wstać, lecz uniemożliwiały mi to wszystkie kable i kroplówki do których byłam podłączona oraz śpiący brunet, który oparł głowę o moją lewą dłoń. 
- Co ty tu robisz?!-zapytałam lekko zachrypniętym głosem trącając prawą ręką Zayn'a.
- Carmen..-spojrzał na mnie ziewając- W końcu się wybudziłaś-powiedział po czym wstał i zaczął kierować się ku wyjściu z sali- Idę po lekarza..
- Czekaj, czekaj... ile ja tu leżę?- zapytałam
- Dwa tygodnie.....

[♠] Authoress
Jest i rozdział trzeci. Chyba najgorszy, ale ch.. z tym. Kapkę inaczej sobie go wyobrażałam, ale trudno jest jaki jest. Tak w ogóle chciałam wam podziękować za miłe komentarze i 6 obserwatorów. Tak, wiem może i mało, ale mnie ta liczba i tak cholernie cieszy. Przynajmniej mam świadomość, że ktoś czyta te bezsensowne gryzmoły ^^
Dziękuję wam jesteście wielcy ♥♥

poniedziałek, 28 maja 2012

Rozdział II- " Spieprzaj! Kto pierwszy ten lepszy, nie znasz tego powiedzenia?"

Rozmawiałam z Lou jakieś dwie godziny. Opowiadaliśmy sobie nawzajem o swoim życiu. Dowiedziałam się, że Tomlinson jest członkiem boysbandu One Direction, o którym prawdę mówiąc mało słyszałam. Ale ja ogólnie nie podążałam za nowościami w show biznesie, trzymałam się klasyków takich jak The Beatles, Queen czy Led Zeppelin. Niczego innego do życia nie potrzebowałam. Zdradziłam Louisowi też trochę sekretów ze swojego nędznego żywota, oczywiście nie były one tak ciekawe jak jego, ale zawsze coś. Nie byłam jednak z nim do końca szczera. Ani słowem nie wspomniałam o chorobie. Dlaczego? To proste, nie chciałam litości.. W szkole wciąż jej doświadczałam, nie chciałam by po za nią też tak było. . 


Następnego dnia wybrałam się na zakupy, jutro miał być koniec roku szkolnego, więc musiałam zakupić sobie jakąś sukienkę i szpilki.  Wsiadłam w swojego białego BMW, którego dostałam od rodziców na szesnaste urodziny i ruszyłam w stronę centrum. 
Gdy byłam pod handlowcem zauważyłam świetne miejsce parkingowe, blisko wejścia do sklepu. Jednak nie tylko ja miałam na niego chęć, gdyż z naprzeciwka przymierzając się do parkowania jechał czarny Range rover. Postanowiłam zawalczyć o miejsce i niczym błyskawica zajechałam mu drogę parkując w upatrzonym miejscu. Było to dosyć niemądre posunięcie, gdyż mogłam spowodować wypadek. Ale ja czasem nie myślę racjonalnie. Gdy zamykałam samochód, podszedł do jakiś chłopak. Nie powiem wyglądał interesująco.. a nawet zjawiskowo. Był mulatem, miał ciemne włosy i oczy. Emanował pewnością siebie niczym gwiazda filmowa. 
- Powinienem wezwać policję- oznajmił oschle. Spojrzałam na niego jak na kretyna. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to musi być kierowca tego czarnego range rover'a- Mogłaś spowodować wypadek. Tak to się dzieje, gdy prawo jazdy otrzymuje się tylko i wyłącznie za przekupienie sporą sumką instruktora-kontynuował.
- Spieprzaj! Kto pierwszy ten lepszy nie znasz tego powiedzenia? Tak po za tym nic nikomu się nie stało, jakbyś nie zauważył. I muszę ci powiedzieć, że egzamin na prawko zdałam za pierwszym razem. Ale nie ze względu na kasę, a na umiejętności, których możesz mi tylko pozazdrościć- powiedziałam wściekła, po czym wyminęłam go z gracją idąc w stronę sklepu. 


Po udanych zakupach udałam się do Milkshake City, gdzie to czekał na mnie Lou z jakąś niespodzianką. Gdy weszłam do lokalu zobaczyłam tłum piszczących dziewczyn, otaczający pięciu chłopaków.
- No tak One Direction-mruknęłam pod nosem rozbawiona i usiadłam przy pustym stoliku. Wyciągnęłam swojego blackberry z torebki.
" Już jestem w Milkshake, ale boję się do was podchodzić. Gdyż nie chcę zostać rozszarpana przez wasze napalone fanki"- napisałam sms'a do Lou.
"Wiem, złe miejsce wybrałem wybacz. Wiesz raczej nie dam rady tu zapoznać Cię z chłopakami. Za dużo fanek, nie odpędzimy ich. Czekaj na nas na zewnątrz, wyjdziemy tylnymi drzwiami"- odpisał.
Zrobiłam to co kazał, po kilku minutach widziałam już piątkę 'wspaniałych' zmierzających w moją stronę. Moją uwagę przykuł najbardziej brunet o ciemnej karnacji. Przyjrzałam się bardziej i po chwili rozpoznałam, że to ten chłopak, który opierdzielił mnie na parkingu. 
- Cześć-powiedzieli wszyscy, a Tomlinson rzucił mi się na szyję miażdżąc mi żebra w uścisku. 
- Chłopaki, poznajcie Carmen moją  przyjaciółkę- powiedział, gdy już mu się wyrwałam- Carmen to moje skarbki z zespołu o których ci mówiłem.
Uśmiechnęłam się do nich uprzejmie, unikając wzroku bruneta, który jak na złość patrzył na mnie non stop. 
- Cześć jestem Harry Styles-przedstawił się chłopak w loczkach- A to Niall Horan, Liam Payne i Zayn Malik...
- My się znamy-odparł Mulat rzucając mi groźne spojrzenie. Poczułam jak na moje blade policzki wstępują różowe rumieńce, nie lubiłam kłopotliwych sytuacji. A ta jak najbardziej do takich należała.
- Tak, 'wpadliśmy' dziś na siebie na parkingu-oznajmiłam lekko ochrypniętym głosem.
- No nie! Zayn zawsze musi wyrywać najładniejsze dziewczyny! To nie fair- zaczął lamentować Harry na co wszyscy pomijając Zayna wybuchnęli śmiechem. Potem Niall wpadł na pomysł by pójść do wesołego miasteczka. Nie przepadałam za takimi miejscami, jednak z nimi poszłam. I powiem szczerze nie żałuję, gdyż miło spędziłam z nimi czas. Po raz pierwszy od kilku lat śmiałam się prawie cały czas, zapominając o otaczającym mnie szarym świecie. 






[♠] Authoress
Ygh! Okropny jest ten rozdział, nie wyszedł mi. Ale że chciałam dodać coś szybko to jest jaki jest. xD


Czytasz skomentuj dla ciebie to chwila a dla mnie motywacja :)



wtorek, 22 maja 2012

Rodział I- "Nie martw się, jutro będzie jeszcze gorzej Carmen"

Siedziałam przed gabinetem lekarskim czekając, na swoją kolej. W dłoni zaciskałam kopertę, która zawierała wyniki moich ostatnich badań. Nie otworzyłam jej, bałam się. Bałam się, że zobaczę tam wyrok śmierci, która w moim przypadku i tak była nieunikniona. Wiedziałam, że zakończę swój żywot w młodym wieku, lecz to i tak nie pomniejszało strachu, który tlił się we mnie zamieniając się wielkie ognisko, które rozprzestrzeniło się, gdy usłyszałam, dźwięk otwieranych drzwi. 
- Carmen chodź- powiedział Bill mój lekarz prowadzący. Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę gabinetu. 
- Dzień dobry- powiedziałam i podałam mężczyźnie w podeszłym wieku białą kopertę, po czym usiadłam na krześle naprzeciw biurka. 
Z lękiem obserwowałam minę doktora odczytującego moje badania. 
- Niestety...nie mam dobrych wieści. Leki przestały działać- usłyszałam-Ale spokojnie, przepiszemy nowe..-dodał patrząc na mnie z smutnym uśmiechem. Po czym zaczął przepisywać receptę. Westchnęłam ciężko, patrząc się tępo przez okno. "To już koniec. Nie ma dla mnie ratunku. Leczyłam się na wszystkie możliwe sposoby.. lecz nadaremnie. Trzeba złożyć broń i poddać się"- pomyślałam, zaciskając dłonie w pięści. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to właśnie mnie spotkało. Z otępienia wyrwał mnie ciepły głos "staruszka".
- Proszę, zapisałem wszystko jak dawkować itd. Za dwa tygodnie zgłoś się na kontrolę- powiedział wręczając mi białą kartkę papieru zapisaną jego koślawym pismem- Wszystko będzie dobrze, nie martw się...
- Dziękuję- odparłam tylko i wyszłam z gabinetu.
- Tak. Nie martw się, jutro będzie jeszcze gorzej Carmen- powiedziałam sama do siebie, gdy szłam starą londyńską uliczką, ku swojemu domowi. 


W mieszkaniu jak zwykle byłam sama, rodzice ciągle pracowali. Nic innego dla nich się nie liczyło. Nawet ja... choć byłam ich jedyną i na dodatek ciężko chorą córką.
Siedziałam w swoim pokoju pisząc pracę z języka angielskiego, gdy 'odezwał się' dzwonek do drzwi. Niechętnie zeszłam na dół i otworzyłam jakiemuś nieznanemu mi chłopakowi drzwi. Choć nie do końca nieznajomemu, czułam że gdzieś go już widziałam...
- Carmen!-krzyknął i rzucił mi się na szyję przytulając mnie na powitanie. Byłam cholernie oszołomiona, jakiś obcy facet mnie obściskuje i zna moje imię. 
- Kim ty jesteś?- zapytałam lekko oburzona i wyswobodziłam się z jego uścisku.
- Nie pamiętasz mnie?-zapytał smutno, patrząc na mnie swoimi szarymi oczami.
Pokręciłam przecząco głową, na co on westchnął ciężko. 
- Louis Tomlinson..-oznajmił z dumą wypinając pierś. Patrzyłam na niego jak na idiotę. Kompletnie go nie kojarzyłam. 
- Dalej nic?- zapytał
- Nie- odparłam z lekkim rozbawieniem. Ta sytuacja wydawała mi się komiczna no i troszkę straszna.. (xD)
- A Marchewkowy król coś ci mówi?- zapytał z nadzieją.
Po tych słowach wspomnienia do mnie wróciły. Przed oczami pojawił mi się obraz dwójki przedszkolaków jedzących marchewki w domku na drzwie.
- Louis...- szepnęłam i ze łzami w oczach wtuliłam się mojego starego przyjaciela.


[♠] Authoress
I jest pierwszy rozdział mojego kolejnego bloga, którego zapewne usunę tak jak pozostałe po tygodniu xD
Ale mniejsza o to, mam nadzieję że tym rozdziałem was choć trochę zaciekawiłam ^^

Czytasz skomentuj dla ciebie to chwila a dla mnie motywacja :)