Z perspektywy Zayn'a.
Chodziłem w tą i z powrotem po salonie, analizując w głowie słowa dziewczyny. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć, jeszcze kilka godzin temu wszystko było w porządku. A tu wystarczyła jedna głupia chwila i życie niektórych ulegało zniszczeniu. Spojrzałem na Carmen, która leżała zwinięta w 'kłębek' na kanapie cicho pochlipując. Poszedłem do kuchni, wziąłem jakieś tabletki na uspokojenie i wodę po czym podszedłem do Smith.
- Weź to- powiedziałem z udawanym spokojem.
- Nie, głupie tabletki nic nie pomogą. Ona odeszła jej już nie ma! Rozumiesz!-krzyknęła zrozpaczona. Bez słowa przytuliłem ją do siebie, nie wiedziałem jak ją pocieszyć. Sam czułem okropny ból wypełniający moją duszę, choć znałem Melisę dopiero od 3 miesięcy, zdążyłem się z nią zaprzyjaźnić. Była takim promyczkiem, który rozweselał nas wszystkich, gdy Smith leżała w szpitalu, emanował od niej optymizm, była naszą nadzieją na lepsze jutro. Zawsze nas pocieszała, wspierała.. . Bolało mnie cholernie, że taka dobra osóbka jak ona, musiała w tak brutalny sposób zejść z tego świata.
- Ja muszę być razem z nią tam...-powiedziała roztrzęsionym głosem. Na początku nie zrozumiałem o co jej chodzi, dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa.
- Nie. Ty musisz być tu z nami. Nie możesz....- przerwałem, gdyż poczułem jak pojedyncze krople łez spływają mi po policzkach- Nie możesz odejść- dokończyłem, ścierając dłonią słone kropelki wody z twarzy. W pewnej chwili poczułem wibracje telefonu, odebrałem bez wahania połączenie jak okazało się od Payne'a.
- Liam?!
- Posłuchaj, Melisa żyje. Jest w ciężkim stanie, bardzo ciężki, ale żyje. Harry zapewne do was dzwonił, on doznał jakiegoś szoku. Ma wstrząśnięcie mózgu i złamaną rękę.Nie wińcie go za to, że dał fałszywy alarm. Nam nic nie jest... Państwo Brown już tu są a i nie przywoź tu Carmen. Nie teraz, nie chcę by i jej coś się stało. Niech siedzi w domu-powiedział szybko i się rozłączył. Poczułem niesamowitą ulgę, Carmen najwidoczniej musiała słyszeć całą rozmowę, bo patrzyła na mnie oszołomiona.
- Muszę do niej jechać-odparła próbując wyswobodzić się z moich objęć.
- Nie
- Zayn ja muszę przy niej być!-krzyknęła wyrywając się, lecz nie dała rady, gdyż byłem od niej o wiele silniejszy- Proszę...
- Pojedziemy tam jutro. Teraz jest tam za dużo ludzi. Tylko będziemy przeszkadzać, wszystko będzie w porządku zobaczysz. Melisa to dzielna dziewczyna wyjdzie z tego- powiedziałem spokojnie siląc się na lekki uśmiech, który miał choć trochę pokazać Car, że wszystko się ułoży- Musisz się położyć i odpocząć, by jutro mieć siłę-wstałem z kanapy ciągnąc ją za rękę na górę. Gdy byliśmy w moim pokoju dałem jej swoją koszulkę- Możesz spać w pokoju Hazzy oni i tak na noc nie wrócą- dodałem. Dziewczyna skinęła lekko głową, na znak że się zgadza i opuściła mój pokój.
Nie mogłem zasnąć ciągle myślałem o zdarzeniach z dnia dzisiejszego, chciałem by to wszystko co się wydarzyło okazało się jednym głupim wymysłem mojej chorej wyobraźni. By osoby na których mi zależało, nie cierpiały. Nie mogłem zrozumieć dlaczego wszystko zaczęło się pierdzielić choć było tak dobrze. Dlaczego ciąży nad nami jakieś starożytne Fatum niszczące to szczęście dookoła nas?
- Zayn mogę spać z tobą?-usłyszałem słaby głosik. Spojrzałem w stronę drzwi, gdzie stała dziewczyna. Gołym okiem widać było po niej chorobę. Była wychudzona, blada, a jej oczy nie miały blasku jak u każdego zdrowego człowieka. Były 'puste', chłodne, przepełnione bólem.
- Pewnie- odparłem robiąc jej miejsce. Carmen nieśmiało wsunęła się pod kołdrę, przysunąłem się do niej i objąłem ją ramieniem, sprawiając, że czuła się bezpiecznie...
Z perspektywy Carmen.
Wpadłam do szpitala jak burza zostawiając za sobą Zayn'a, który za mną nie nadążał. Musiałam jak najszybciej znaleźć się przy mojej przyjaciółce.
- Przepraszam gdzie leży Melisa Borwn?- zapytałam recepcjonistkę.
- Sala numer 23 - odpowiedziała nie racząc mnie nawet spojrzeniem.
- Dziękuję- rzuciłam na odchodnym i pogoniłam do sali, tam zastałam Liam'a z Danielle. Widać było, że byli strasznie zmęczeni- Idźcie zmienię was-powiedziałam cicho. Drgnęli lekko, musiałam ich wystraszyć, gdy wpadłam tam jak jakaś bomba atomowa, trzaskając drzwiami.
- Carmen? Co ty tu robisz?- zapytał ziewając.
- Głupie pytanie Liam. Jedźcie do domu odpocznijcie. Gdzie reszta?-spojrzałam na nich unosząc jedną brew ku górze w geście zapytania.
- Harry na swojej sali, tam z nim czuwają Lou, Eleanor i Niall. Rodzicom Melis kazaliśmy jechać do domu, gdyż byli nie do życia. Musieli odpocząć-wyjaśniła Dan, wstając- Przyjdziemy za 2 godziny-dodała po czym razem ze swoim chłopakiem opuściła salę zostawiając mnie samą, z Melis, która leżała w śpiączce. Usiadłam obok niej na krzesełku, biorąc ją za chłodną dłoń.
- Musisz żyć. To ja miałam wcześniej umrzeć i robić ci po nocach Paranormal Activity. To ja zaklepałam to pierwsza- powiedziałam ze łzami w oczach wspominając nasze bezsensowne rozmowy o mojej śmierci. Pamiętam wtedy, że zawsze się na mnie darła, że jestem głupia i wgl. Ale ja byłam pewna, że to ja będę pierwsza, nie ona. Że ja prędzej zejdę z tego świata...
W pewnym momencie usłyszałam dźwięk, który tak dobrze znałam z filmów. Spojrzałam na mały monitor, na którym ciągnęła się prosta linia. Wybiegłam przerażona z sali.
- Doktorze!-krzyknęłam do niskiego mężczyzny, a ten czym prędzej udał się do Melis.
Po chwili wyszedł, spojrzałam na niego ze strachem.
- Nie- jęknęłam ze łzami w oczach.
- Bardzo mi przykro- powiedział ze smutkiem- Odeszła...
Trzy tygodnie później.
Była ciężka noc, pełna bólu, żalu i łez. Noc podczas której wspomnienia brały górę nad rzeczywistością. Wracały najokrutniejsze wspomnienia wydarzeń z ostatnich tygodni. Moja dusza cierpiała katorgi, umysł nie wytrzymywał. Od ścian mojego pokoju odbijał się szloch. Nie mogłam złapać tchu. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale to na nic. Chwilowo czułam jak się duszę. W końcu pobierałam trochę tlenu, by znów zacząć dławić się gorzkimi łzami. Zataczałam błędne koło zapoczątkowane wspomnieniami, którymi katowałam się każdej nocy.
- Kochanie-usłyszałam ciepły głos matki. Usiadła obok na moim łóżku, ręką gładząc moje długie brązowe włosy. To niesamowite jak bardzo się zmieniła. Kiedyś była dla mnie wręcz obcą osobą. Wolała prace. A od chwili, gdy zmarła moja przyjaciółka, zamieniła się w kochającą i opiekuńczą matkę. Widocznie dopiero wtedy pojawił się u niej instynkt macierzyński. Dopiero teraz poczułam, że kocham rodziców. Starali się, a to było dla mnie ważne. Potrzebowałam ich wsparcia, miłości...- Ja wiem jest ci ciężko, ale musisz żyć dalej. Ona by tego chciała...
Następnego dnia obudziłam się o godzinie czternastej. Zwlekłam się z łóżka, po czym poszłam na dół, by coś zjeść. Od śmierci Melisy prowadziłam dziwny tryb życia. Spałam i jadłam. Zaprzestałam leczeniu. Nie wychodziłam z domu, nie kontaktowałam się nawet z chłopakami. Wiem, że często bywali u mnie, ale ja wtedy zamykałam się w pokoju i z niego nie wychodziłam. Chciałam być sama...
Poszłam do kuchni, nasypałam sobie płatków do miski i zalałam zimnym mlekiem. W pewnym momencie usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Postanowiłam je zignorować, nie miałam ochoty na jakikolwiek kontakt ze światem z zewnątrz.
-Carmen otwieraj natychmiast- krzyknął Lou.
[♠] Authoress
Rozdział VIII! Uśmierciłam Melis, możecie mnie teraz za to znienawidzić, ale nie wiedziałam dokładnie co napisać, a to samo sunęło mi się na myśl.
Rozdział taki sobie, mogłam sklecić coś lepszego, ale jest jaki jest. Przepraszam za błędy, ale nie chciało mi się sprawdzać czy wszystko ok.
Dziękuję, za miłe komentarze i 14 obserwatorów ♥ Dla niektórych to niewiele, ale mi wystarcza do tego by dalej pisać. Choć mogłoby być tego więcej ... xD
Szczególne podziękowania dla Viper ;* i Dżinksowej, które pod każdą notką dają mega długie i motywujące mnie komentarze:) Dziewczyny jesteście kochane, to między innymi dzięki wam mam chęć do pisania dalej tego jakże bezsensownego opowiadania :**
Rozdział IX w następnym tygodniu.
Pozdrawiam Just♥